Polityczne jest osobiste

Rozkminy niepasujące.

Wymazywanie, płaksy i konsekwencje

(Cancelling, Crybullies and Consequences)

Laurie Penny

To opowieść o przemocy społecznej i o wstydzie, i o tym, dlaczego świat dławi się jednym i drugim. Zanim się w nią zagłębimy, poproszę Cię o zrobienie czegoś niewygodnego. Ja też to zrobię.

Gotowi? Dobrze, więc...

Chcę, żebyś pomyślał o czasie, kiedy kogoś skrzywdziłeś. Czasie, kiedy patrząc wstecz, wiesz, że zachowałeś się źle. Nie mów mi, co się stało. Nie ma potrzeby tłumaczyć się ani usprawiedliwiać. W tej chwili chcę tylko, żebyś przypomniał sobie, jak się czułeś i jak sobie z tym poradziłeś. Czy byłeś winny? Zawstydzony? Może też trochę zły? Wszystko w porządku. To nie jest test. Nikt nie lubi słyszeć, że skrzywdził kogoś innego.

Weź to uczucie i schowaj je w bezpiecznym miejscu. Obiecuję, że nie może cię skrzywdzić. Niedługo do tego wrócimy. Tymczasem zapowiedziałam, że zrobię to razem z tobą, więc zaczynamy.

To było miesiąc temu. Tłukłam garnkami w kuchni, rozmawiając z moim partnerem przez słuchawki, i dostarczając mu superużytecznych i całkowicie nieproszonych porad na temat jakiegoś aspektu jego życia, który wymagał poprawy. Wtedy usłyszałam, że zamilkł. I zdałam sobie sprawę, że to, co uważałam za pomocne sugestie, było w rzeczywistości nawałą niechcianej krytyki. Oczywiście miałam rację, zdecydowanie, ale teraz nie pamiętam, w czym miałam rację i dlaczego to miało znaczenie.

Pamiętam za to bolesny moment, w którym zdałam sobie sprawę, że mając rację, byłam jednocześnie (neutralnym genderowo) chujem. Wobec mojej ulubionej osoby. Która była bardzo daleko.

Wszystko to stało się w jednej okropnej sekundzie. Jeszcze gorsza była następna minuta lub kilka, kiedy wiedziałam, że byłam małostkowa i niemiła, ale byłam zbyt zażenowana, żeby się do tego przyznać, a poczucie winy musiało się gdzieś podziać, więc przeszło w odruchową, prywatną wściekłość. Jak on śmie widzieć mnie od najgorszej strony? Jak śmiał wzbudzać we mnie poczucie winy? Nie odezwał się ani słowem, ale w moim żołądku kłębiła się zimna nienawiść do samej siebie i to musiała być jego wina, czyż nie, bo jak mogłabym przyznać, że moja?

Chwile takie jak ta, to jak zwisać z kosza balonu na gorące powietrze. Patrzeć, jak moralne wyżyny znikają pod tobą. Wiedząc, że z każdą sekundą trzymania się, będziesz dłużej spadać.

Na szczęście przeczytałam wiele książek o kulturze troski i rewolucyjnej koncepcji niebycia dzbanem (jeśli możesz). Dzięki temu szybko byłam w stanie przyznać się do tego, co robiłam, przeprosić i wylądować z minimalnym chwianiem się na solidnym gruncie bycia ułomnym człowiekiem próbującym kochać innego ułomnego człowieka.

Ilekroć słyszę, jak ludzie mówią o płaksach, o odgrywaniu ofiary, o śnieżynkach i woke policji, myślę o chwilach takich jak ta. Chwile, w których wiesz, że zrobiłeś coś złego, ale nadal czujesz, że to ty jesteś atakowany.

Myślę o tym za każdym razem, gdy widzę mężczyzn skonfrontowanych z własnym seksizmem, albo białych ludzi skonfrontowanych z własnym nonszalanckim rasizmem. Kiedy widzę, jak osoby cis, skonfrontowane z własną transfobią, szybko przechodzą do dzikich usprawiedliwień, dlaczego to, co powiedziały, nie było wcale okrutne czy podłe, wracam do tego uczucia zawieszenia między dwiema jaźniami. Wisząc na koszu własnej obronnej furii, obserwując, jak godność znika we mgle pod tobą, zastanawiając się, czy nadal bezpiecznie jest puścić.

Tak wielu ludzi, właśnie teraz, wydaje się tkwić w tym samym bolesnym zawieszeniu — kołysząc się nad przepaścią pomiędzy uświadomieniem sobie, że możemy, poprzez działanie lub ignorancję, być współwinni czyjegoś cierpienia, a zrozumieniem, że możemy przetrwać ten wstyd i wrócić do integralności. Nigdy nie jest miło być skonfrontowanym z dowodami własnego okrucieństwa, ale musimy nauczyć się tego, i to szybko, ponieważ obecnie istoty ludzkie mają ogólny kryzys radzenia sobie z bólem innych.

A problem z bólem innych ludzi polega na tym, że jest go tak dużo i jest tak głośny.

Tak oto jest. W ciągu ostatniej dekady bezlitosna niesprawiedliwość społeczno — ekonomiczna i katastrofy ekologiczne zbiegły się w czasie z trwałą zmianą sposobu, w jaki istoty ludzkie komunikują się i łączą ze sobą. Internet sprawia, że cierpienie obcych ludzi jest natychmiast widoczne. W swoim kultowym eseju „Regarding The Pain of Others” Susan Sontag kreśli szczery portret tego, jak okrucieństwo było doświadczane jako zbiorowy spektakl na przełomie wieków — kiedy komunikacja masowa była jeszcze w dużej mierze medium typu „kilka do wielu”. Obrazy deprawacji, tortur i horroru mogły do nas dotrzeć, ale nie były skierowane do nas jako jednostek, nie przemawiały do nas bezpośrednio, nie wymagały osobistej reakcji.

To się zmieniło. Teraz zawodowi dziennikarze nie są już potrzebni, aby oceniać, ile bólu innych ludzi społeczeństwo może lub powinno tolerować. Ludzie, którzy zostali skrzywdzeni, mogą sami o tym powiedzieć. I często to robią. I nie zawsze są w tym mili.

Intymne szczegóły z życia innych ludzi są teraz natychmiast, bez przerwy, bez końca dostępne w sposób, którego jeszcze dziesięć lat temu większość z nas nie była w stanie sobie wyobrazić. Możemy naprawdę, naprawdę zobaczyć i usłyszeć, jak wygląda życie innych ludzi i dlaczego, i okazuje się, że niektórzy z nas naprawdę nie chcą wiedzieć. Niektórzy z nas woleliby nie musieć słuchać cudzego bólu i nie patrzeć na cudze cierpienie, zwłaszcza jeśli czujemy, że możemy być w nie zamieszani.

Obecnie nie da się dosłownie uniknąć wiedzy, na przykład o intymnym bólu, stratach i cierpieniu spowodowanym przez systemowy rasizm — i to może być bardzo trudne dla białych ludzi, którzy wcześniej, do niedawna, mogli powoływać się na niewiedzę. Zbyt wielu dorosłych nie potrafi odróżnić poczucia bólu, bo ktoś ich skrzywdził, od poczucia winy, bo skrzywdzili kogoś innego. Nie potrafią sobie z tym poradzić. Zrobią wszystko, by uniknąć tego wstydu: zaprzeczą, odrzucą, zniszczą.

Korzeniem słowa „niewinny” jest „niewiedza” — ten rodzaj niewiedzy, który chroni cię przed wstydem i zwalnia cię od ciężkiej pracy nad naprawą krzywdy. I jak każdy czytelnik chrześcijańskiej Biblii może ci powiedzieć, przeciwieństwem niewinności nie jest wina, ale wiedza. Bez wiedzy o dobru i złu nie można odczuwać wstydu. Historycznie uprzywilejowani ludzie nie mylą się, czując, że internet wypchnął nas z tego ogrodu niewinności do nowej, przerażającej rzeczywistości, w której oczekuje się od nas troski o rzeczy, którymi nasi przodkowie nigdy nie musieli się przejmować.

A kiedy jesteś przyzwyczajony do bezkarności, odpowiedzialność możesz odczuwać jak atak.

Przez idiotycznie długi czas wierzyłam, że gdyby ludzie tylko wiedzieli, ile bólu powodują, zmieniliby kurs. Nie mogłam zrozumieć, nawet kiedy byłam mała, dlaczego dręczyciele nie przestają, kiedy płaczesz lub jesteś wyraźnie zraniony — dlaczego, zamiast tego, to tylko pogarsza ich zachowanie. To sprawiało, że stawali się dwa razy gorsi. Perspektywa bycia widzianym, gdy robi się coś okrutnego, wprawiała ich w dziki, dziwaczny szał obronny. Ale widząc, jak dorośli zachowują się w ten sam sposób, sama będąc dorosłą, mam lepsze pojęcie, dlaczego tak się dzieje.

Chodzi o wstyd.

To wszystko jest związane ze wstydem. Jest to paniczny, obronny odruch dzieci wychowanych w kulturach, które często mówią o grzechu, a rzadko o odkupieniu i wykorzystują obie te rzeczy do wymuszenia posłuszeństwa. Ludzie wychowani w kulturach wstydu nie rozumieją, że można robić złe rzeczy — nie będąc złym człowiekiem. Więc jeśli ktoś sprawi, że poczujesz się jak zła osoba, musisz zagrać ostro, zdwoić wysiłki i go zniszczyć.

Wstyd uniemożliwia zakwestionowanie systemowej krzywdy, ponieważ czyni niebezpiecznym konfrontowanie ludzi z krzywdą, którą wyrządzili. Jeśli brakuje nam ram dla pociągania ludzi do odpowiedzialności bez odrzucania ich człowieczeństwa, jeśli każde zwrócenie uwagi może skutkować przemocą w postaci społecznego ostracyzmu, to bycie zidentyfikowanym jako grzesznik jest zaiste przerażającą perspektywą.

Dlatego właśnie „kultura wymazywania” jest przerażająca.

Uwierzcie mi, wiem. Byłam 'wymazywana'. Mam przyjaciół, którzy zostali 'wymazani'. Sposób, w jaki mówi się o tym w głównym nurcie, jest błędny i redukcyjny, ale coś, jak to lubią mówić moi akademiccy przyjaciele, jest na rzeczy. 'Wymazywanie' nie jest najpilniejszym problemem społecznym tego wieku, ale spróbuj powiedzieć to komuś w spirali wstydu.

Wstyd mówi nam, że jeśli skrzywdzimy inną osobę, to nie tylko zrobiliśmy coś złego, ale jesteśmy źli. Wstyd mówi, że „dobro” to coś, czym jesteś, nie coś, co robisz, a pojedynczy błąd jest nie do odkupienia. Wstyd uniemożliwia nazwanie krzywdy, nie mówiąc już o jej naprawieniu czy zapobieganiu.

Z wielu powodów jest to ogromny problem polityczny. Po pierwsze dlatego, że większość z nas została wychowana w kulturach wstydu, gdzie nigdy nie byliśmy podtrzymywani lub wspierani, gdy uczyliśmy się odpowiedzialności za nasze czyny. Oznacza to, że niemożliwe jest dostrzeżenie innych ludzi spoza naszego szalonego samoobrzydzenia. Spotkałam wielu mężczyzn, którzy są w pełni świadomi tego, że źle traktują kobiety, ale czują, że nie mogą przestać — bo są w postawie obronnej, zbyt przerażeni, aby zacząć pracę nad sobą od spojrzenia na własne zachowanie. Wiedzą, że nie mają ram dla zdrowych wyrzutów sumienia. Obawiają się, że nie przetrwają psychicznie wstydu z tym związanego.

W dokładnie taki sam sposób w pełni rozwinięci, wykształceni biali ludzie mogą zostać zredukowani do spanikowanych niemowląt przez sugestię, że białość jest strukturą opresji, ponieważ to, co słyszą, to „moja białość czyni mnie złą osobą. Powinienem czuć wstyd”.

Ten wstyd jest bolesny. Aby go uniknąć — wszyscy to widzieliśmy — ludzie zaprzeczają, odrzucają lub przechodzą do ataku; wyczyniają wyczerpujące logiczne wygibasy, aby uniknąć podstawowej odpowiedzialności relacyjnej, z którą po prostu nie są gotowi sobie poradzić. To jest żenujące i żenujące jest patrzeć na to.

I z każdą sekundą kurczowego trzymania się twojej dumy ziemia się oddala, przestrzeń powietrza rośnie między twardą rzeczywistością a tym, co twojemu ego wydaje się niezbędne do przetrwania. I im silniej trzymasz się przekonania, że nigdy nie zrobiłeś nic złego, tym trudniej jest puścić.

Rdzeniem reakcyjnego ruchu, nazywającego siebie „anti-woke” jest przekonanie, że ludzie, którzy mówią ci, że trzymasz stopę na ich karku, robią to tylko po to, żebyś poczuł się źle. Jest to filar namiotu cyrkowego, w którym odgrywają się numery „pieprzyć-twoje-uczucia”, „nie-odgrywaj-ofiary”, „wolność-słowa-więc-nie-mówimy-o-rasie”, „maski-są-dla-cip-a-zaimki-to-narkotyczna-iluzja”.

Raz po raz spotykam rozsądnych ludzi, którzy naprawdę wierzą, że nazywanie kogoś rasistą, seksistą czy transfobem jest co najmniej tak samo szkodliwe, jak nazywanie kogoś innego, powiedzmy, słowem na „n”. Ludzi, którzy wierzą, że nazywanie opresji jest samo w sobie aktem przemocy. Wierzą w to, bo tak czują. Wierzą w to, ponieważ nikt nigdy nie siadł z nimi i nie wytłumaczył, że uczucia to nie fakty.

Nie da się logicznie wytłumaczyć emocji. Uczucia są prawdziwe i są dalekie od obiektywizmu. Ja, na przykład, o wiele bardziej martwię się potencjalnymi konsekwencjami przypadkowego powiedzenia czegoś rasistowskiego niż doświadczaniem uprzedzeń rasowych. Oczywiście, że tak. Jestem biała. Co oznacza, że o wiele bardziej prawdopodobne jest, że moje ego zostanie zranione przez gniewną reakcję na bezmyślny tweet, niż że zostanę fizycznie zraniona przez policję. To nie znaczy, że to pierwsze jest obiektywnie mniejszym zagrożeniem społecznym, nawet jeśli tak mi się wydaje. Ponieważ — wybaczcie, ale trzeba to powtarzać —uczucia to nie fakty.

Dziecko mogłoby to zrozumieć. Zbyt wielu dorosłych nie potrafi. Zbyt często dorośli reagują na nową wiedzę o systemowej krzywdzie gorączkowymi strategiami unikania wstydu. Niesprawiedliwość nie jest prawdziwa, a w każdym razie nie jest to nasza wina. Ci obcy, gardłujący o przemocy strukturalnej, po prostu odgrywają ofiary. Nie są uczciwi. Nigdy wcześniej o tym nie mówili, a jeśli mówili, to my tego nie słyszeliśmy, a jeśli słyszeliśmy, to nie słuchaliśmy, a jeśli słuchaliśmy, to ignorowaliśmy, bo zmiana jest trudna, więc skąd ten cały gniew?

Jeśli na przykład, czujesz się nieco nieswojo w związku z nagłą widocznością osób transseksualnych lub nowym oczekiwaniem respektowania wybranych przez daną osobę zaimków, częścią tego dyskomfortu może być uzasadniony strach przed cenzurą, jeśli „się pomylisz” — lub niechęć, że musisz się starać.

To jest w porządku. Dyskomfort jest w porządku. Jesteśmy dorośli. Nie umrzemy, jeśli będziemy musieli czuć się niekomfortowo. To, co nie jest w porządku, to przekształcanie dyskomfortu w jakąś rozproszoną, złośliwą siłę zewnętrzną: to nie to, że masz uprzedzenia, to nie to, że trudno ci radzić sobie z emocjami jak cholerny dorosły, to to, że inni ludzie odmawiają ci prawa do swobodnego mówienia lub zadawania pytań. To lepsze uczucie, prawda? To ulga wiedzieć, że nie musisz się zmieniać, że to oni są cenzorskimi awatarami opresji, co czyni cię odważnym głosicielem prawdy stojącym w obronie prawdy i sprawiedliwości oraz American Way Of Life. Jesteś jednym z tych dobrych ludzi. Dzięki Bogu.

To kojące samousprawiedliwienie zjada własny ogon. To ouroboros moralnego tchórzostwa. Strach przed zmianą społeczną jest przedstawiany jako wolność słowa, a ludzie, którzy kwestionują szkodliwe zachowania lub nawet tylko weryfikują kłamstwa, są nikczemnymi, neostalinowskimi woke-Stasi. Brawo ty, odważnie buntujący się przeciwko koncepcji odpowiedzialności relacyjnej. Jesteś tak jakby bohaterem ludowym. Powinieneś dostać medal.

Za całym tym naginaniem zasad umowy społecznej kryje się dziecięca odmowa życia w świecie dorosłych. Małostkowe odrzucenie odpowiedzialności za życie we współzależnym społeczeństwie i pragnienie, by zamiast tego żyć wiecznie w tej miękkiej, niewinnej przestrzeni, gdzie jesteś chroniony nie tylko przed krzywdą, ale i przed konsekwencjami.

Nikt nie udaje, że konsekwencje są fajne. Nienawidzę konsekwencji. Nienawidzę też płacenia podatków i picia wody, bo smakuje, jakbym się topiła. Ale nauczyłam się, że jeśli nie robię tych rzeczy, to dzieją się rzeczy gorsze.

Nie sugeruję też, że ostracyzm społeczny jest nieszkodliwy. Może być bardzo bolesny. To forma przemocy, która może zniszczyć. Może zabić. Właśnie dlatego ludzie władzy przez lata wykorzystywali go do zastraszania i uciszania tych, którzy mogliby domagać się innego traktowania.

Dla przykładu: w Hollywood, przez wiele dekad, aktorzy i producenci, którzy odważyli się skarżyć na nadużycia ze strony mężczyzn u władzy, byli rutynowo izolowani w branży jako przykład dla innych. Ale kiedy ci sami mężczyźni musieli w końcu ponieść konsekwencje za swoje zachowanie, w tym publiczne zawstydzenie w ramach ruchu #Metoo, ich ból nagle stał się ogłuszający. Ich przypuszczalnym ofiarom, po latach zmuszania wstydem do przełykania cierpienia, nagle zarzucono sadyzm. Ostracyzm i zawstydzanie mogą być przemocą społeczną, ale ta przemoc jest przeważnie niewidoczna, bo zwykle używają jej ci, którzy mają monopol na legalne stosowanie także wszystkich innych rodzajów przemocy.

Wiele dowiedziałam się o tym z pism takich nauczycielek jak adrienne maree brown i Nory Samaran, które zbudowały pojęcie kultury troski na podstawie wieloletniego doświadczenia w organizacji ruchu antyrasistowskiego, i anarchistycznego. Nauczyły się one mechanizmów wstydu, pomagając innym w przepracowaniu procesu przyznania się do wyrządzonej krzywdy, pracy nad jej naprawą i powrotu do wspólnoty.

Samaran, Brown i inni wskazują, że ruchy sprawiedliwości społecznej używały wstydu — w tym wstydu publicznego — z bezinteresowną brutalnością, nawet w służbie szczytnych celów. Ci, którzy żyją w strachu, że pewnego dnia zostaną „wymazani za tweeta”, słusznie się tego boją, choć być może powinni przejrzeć swoje priorytety. Ostracyzm, upokarzanie, bezlitosne czynienie złoczyńcy społecznie niedotykalnym — to wszystko są bronie społeczne, których naprawdę używa obecnie prawie każdy. A technologia znacznie ułatwiła mniej wpływowym ludziom stosowanie ich przeciwko osobom, które wyrządziły krzywdę.

Te rytuały nie są zarezerwowane dla postępowców czy „obudzonych”. W rzeczywistości konserwatyści są ekspertami w tym, co nazywają wymazywaniem, zbiorowym zawstydzaniem i obnoszeniem cnoty.

Oburzenie z powodu „kultury wymazywania” nie dotyczy broni, ale tego, kto jej używa. Konwencja głosi, że ludziom z klasy robotniczej nie wolno zawstydzać bogatych poprzez opisywanie ich deprawacji; że kobiety czynią się potwornymi, zaledwie nazwawszy odważnie męską przemoc. Tymczasem pracodawcy, menedżerowie, komisje grantowe, komisarze, przywódcy religijni, nauczyciele, politycy i policjanci rutynowo poniżają i ostracyzują, pomijają i gwałcą kobiety i osoby LGBTQ, osoby niepełnosprawne i osoby kolorowe, bez najmniejszej sugestii, że robienie tego jest nieuzasadnionym aktem wymazywania. Bogaci mężczyźni mogą zawstydzać i zawstydzają, kogo chcą, a jeśli zdarzy im się posiadać gazetę, może to być nawet całkiem opłacalne — ale jakoś nigdy nie jest to powód do oburzenia. To tylko kolejny wtorek.

Potężni mają do dyspozycji wiele innych broni, którymi mogą się bronić i powodować zmiany. Ale dla postępowców, z których wielu spędziło całe swoje dorosłe życie, obserwując, jak starzy, bogaci i wredni ludzie dominują w polityce wyborczej, zawstydzanie i społeczny ostracyzm stały się jednymi z niewielu skutecznych sposobów na wywołanie znaczącej zmiany. I to jest problem, bo kiedy wstyd jest twoim jedynym narzędziem, wszystko wygląda jak grzech.

Nie jestem w stanie zliczyć, ile razy widziałam, jak ludzie z lewicy usprawiedliwiają traktowanie siebie nawzajem z niedbałym okrucieństwem na podstawie tego, że nie możemy sobie pozwolić na bycie miłym, bo ktoś nas wykorzysta.

Rozumiem, skąd to się bierze, i miałabym więcej uwagi dla tego argumentu, gdyby więcej tej przemocy było skierowane na zidentyfikowanego wroga lub zastosowane strategicznie, a nie, jak się wydaje, jako zbiorowy akt katartycznego samookaleczenia. Rzucamy się na siebie, gdy przyszłość jest przerażająca, ponieważ rzucanie się na siebie sprawia, że czujemy się dobrze, podczas gdy niewiele innych rzeczy to czyni, i znajdujemy sposoby, aby to później usprawiedliwić.

Nie pomaga fakt, że wiele osób na lewicy pochodzi z marginalizowanych społeczności, co często oznacza, że całe życie wmawiano im, że dobroć oznacza znoszenie niesprawiedliwości. Że przyzwoitość wymaga, aby chronić swoich krzywdzicieli przed świadomością ich własnych przewinień. Prawdą jest również, że wymagania dotyczące „dobroci” są silnie związane z płcią. Kiedy kobietom i dziewczętom mówi się, że mają być „miłe”, zbyt często są uczone przez przykład, że życzliwość oznacza znoszenie braku szacunku. Zbyt wiele z nas, zwłaszcza kolorowych kobiet i mężczyzn, spędziło swoje życie na rozpieszczaniu i dogadzaniu ludziom, których się baliśmy, którzy sprawiali, że okazywanie tego strachu było niebezpieczne. Musieliśmy nadać priorytet wygodzie innych. Musieliśmy być mili i dostosowywać się do innych, bo inaczej... I mamy tego dość. Nie chcemy już musieć zwracać uwagi na uczucia innych ludzi, zwłaszcza totalnie obcych, którzy są dla nas niegrzeczni w Internecie. Jesteśmy tak bardzo, bardzo chorzy od bycia miłym.

Ale jest różnica między byciem miłym a byciem życzliwym. Życzliwość nie oznacza, że musisz lubić ludzi, a nawet im wybaczać. Życzliwość nie wymaga od nikogo tolerowania okrucieństwa. Nie oznacza bycia grzecznym, ignorowania własnych granic, czy przedkładania potrzeb innych ludzi nad swoje własne. Życzliwość jest trudna i stanowi wyzwanie. Oznacza uznanie współzależności. Oznacza wymyślenie modelu rozwiązywania konfliktów, który nie polega na dominacji, podboju czy przemocy. Oznacza to uczenie się, że można się mylić i uczyć się naprawiać, a także dawać przestrzeń innym, aby mogli robić to samo.

Przypomnij sobie czas, kiedy kogoś skrzywdziłeś. Kiedy utraciłeś wewnętrzną spójność. Jak znalazłeś drogę powrotną? Czy był jakiś most, przez który można było przejść z powrotem do miejsca, w którym szanuje się siebie i jest się odpowiedzialnym, a nie trzeba przez cały czas czuć się złym i do dupy?

Jeśli tak, jeśli ktoś zaoferował ci tę łaskę, jeśli ktoś pokazał ci drogę powrotną i wyjaśnił, dlaczego powinieneś ją przejść i co się stanie w przeciwnym razie, będziesz wiedział, jak wielkie ma to znaczenie. Prawdopodobnie wiesz również, że ten proces jest ogromnym utrapieniem i dlatego wielu ludzi nie może się nań zdecydować. Bycie dorosłym jest męczące i żenujące, a bycie niewinnym jest bezpieczne i łatwe; i tak właśnie ludzie kończą — popełniając okrucieństwa, aby chronić swoją niewinność.

Pewnego dnia historycy będą badać politykę publiczną naszych czasów. Kiedy to zrobią, masowa odmowa zastosowania podstawowych środków bezpieczeństwa w środku pandemii przejdzie do historii jako jeden z wielu dziwnych i tragicznych przejawów toksycznego indywidualizmu. Do tego czasu będziemy mieli lepsze wyobrażenie o tym, jak wielu ludzi musiało patrzeć, jak ich rodzice, ich partnerzy lub ich dziecko umierają przerażającą, bolesną śmiercią, ponieważ obcy ludzie uznali, że wolność oznacza brak troski o innych ludzi. Będziemy wiedzieć, jak wiele setek tysięcy istot ludzkich zginęło bez potrzeby, ponieważ tchórze stworzyli cały ruch odmowy nawet najbardziej minimalnych niedogodności, które mogłyby uratować życie obcego człowieka.

Przyszli historycy zapytają, z punktu widzenia społeczeństwa, które w jakiś sposób uratowało się przed upadkiem gatunku: dlaczego? Dlaczego byliśmy tak przesiąknięci wstydem, że uznaliśmy, iż jedyną wolnością, która się liczy, jest wolność do nieliczenia się z innymi ludźmi?

Podejrzewam, że ma to coś wspólnego z faktem, że jest nas prawie osiem miliardów i wszyscy umrzemy, a to byłoby wystarczająco straszne samo w sobie, bez szalonych oligarchów przepędzających nas wszystkich przez krawędź urwiska załamania klimatu. Ponieważ łatwiej jest krzyczeć na obcych ludzi w internecie niż wykonać ciężką pracę polegającą na dostosowaniu się do świata, w którym ludzkie życie naprawdę musi mieć wartość, nawet jeśli ci ludzie są wredni, przerażeni, głupi i denerwujący.

Ponieważ jeśli życie innych ludzi jest z istoty swej wartościowe, oznacza to, że ich ból ma znaczenie, a jeśli ból innych ludzi ma znaczenie, oznacza to, że być może będziemy musieli coś z tym zrobić, a jesteśmy już bardzo zmęczeni. I potrzebujemy siebie nawzajem, bardziej niż kiedykolwiek, i to jest najstraszniejsza, najbardziej irytująca rzecz ze wszystkich.

Bo człowiekiem się nikt nie rodzi, trzeba się nim stawać. Jeśli nasz popieprzony gatunek ma przetrwać, musimy pamiętać, jak się to robi.

Potrzebujemy siebie nawzajem, a to oznacza, że nie możemy dbać tylko o ludzi, których kochamy i z którymi postanowiliśmy się związać i o nikogo więcej. Musimy dbać o ludzi, których nie znamy, a nawet możemy ich niezbyt lubić, a ja nie lubię tego nawet bardziej niż ty. Gdybyśmy nie potrzebowali siebie nawzajem, gdyby surowy indywidualizm rzeczywiście istniał jako coś więcej niż mokry sen libertarian, nikt nie przejmowałby się byciem wymazanym.

Wstyd działa właśnie dlatego, co wszyscy czujemy w naszych kościach. Działa, bo nikt nie jest samotną wyspą.

18.03.2023

Oryginał

Tłumaczenie polskie: Petros Wsparcie moralne i erudycyjne: Luddwika. CC-BY-SA 2023 – wszystkie błędy należą do tłumacza.

Skumbrie w tomacie

Autor: Konstanty Ildefons Gałczyński

Raz do ga­ze­ty „Sło­wo Nie­bie­skie” (skum­brie w to­ma­cie skum­brie w to­ma­cie) przy­szedł ma­luś­ki sta­ru­szek z pie­skiem. (skum­brie w to­ma­cie pstrąg)

— Kto pan jest, mów pan, choć pod se­kre­tem! (skum­brie w to­ma­cie skum­brie w to­ma­cie) — Ja je­stem król Wła­dy­sław Łokie­tek. (skum­brie w to­ma­cie pstrąg)

Sie­dzia­łem — mówi — dłu­go w tej gro­cie, (skum­brie w to­ma­cie skum­brie w to­ma­cie) dłu­żej nie mogę… skum­brie w to­ma­cie! (skum­brie w to­ma­cie pstrąg)

Za­ra­za ro­śnie świą­tek i pią­tek. (skum­brie w to­ma­cie skum­brie w to­ma­cie) Idę w Pol­skę ro­bić po­rzą­dek. (skum­brie w to­ma­cie pstrąg)

Na to na­czel­ny kich­nął re­dak­tor (skum­brie w to­ma­cie skum­brie w to­ma­cie) i po na­my­śle po­wia­da: — Jak to? (skum­brie w to­ma­cie pstrąg)

Chce pan na­pra­wić błę­dy sys­te­mu? (skum­brie w to­ma­cie skum­brie w to­ma­cie) Był tu już taki dzie­sięć lat temu. (skum­brie w to­ma­cie pstrąg)

Tak­że szla­chet­ny. Strze­lał. Nie wy­szło. (skum­brie w to­ma­cie skum­brie w to­ma­cie) Krew się po­la­ła, a po­tem wy­schło. (skum­brie w to­ma­cie pstrąg)

— Ach, co pan mówi? —jęk­nął Łokie­tek; (skum­brie w to­ma­cie skum­brie w to­ma­cie) łza­mi w re­dak­cji za­lał ser­we­tę. (skum­brie w to­ma­cie pstrąg)

— Zna­czy się, mu­szę wra­cać do gro­ty, (skum­brie w to­ma­cie skum­brie w to­ma­cie) czy­li że po­cierp, mój Wład­ku zło­ty! (skum­brie w to­ma­cie pstrąg)

Skum­brie w to­ma­cie, skum­brie w to­ma­cie! (skum­brie w to­ma­cie skum­brie w to­ma­cie) Chcie­li­ście Pol­ski, no to ją ma­cie! (skum­brie w to­ma­cie pstrąg)

1936

#poezja #polska #skumbriewtomacie