qulithinoren

Ta sytuacja wydarzyła się już jakiś czas temu, ale była na tyle absurdalna, że postanowiłem ją zapisać.

Któregoś tam dnia wyszedłem z mieszkania, bo czasem wyjść trzeba, w tym wypadku trzeba było wyrzucić śmieci. Wychodzę więc, na chodniku stoi radiowóz, a przy nim policjant. Drugi policjant natomiast stoi przy moim budynku i go obwąchuje. Konkretnie drzwi garażów, które są wbudowane w bok budynku. Obwąchujący woła do pilnującego radiowozu. – Tak, wyraźnie czuć! W tym czasie docieram do śmietników. Wzdłuż nich stoją zaparkowane samochody. W powietrzu czuć zapach ganji, zwanej też canabis. Czyli po prostu śmierdzi trawą. Z jednego z samochodów wydobywają się dźwięki muzyki (nie będę kłamał, że było to rege, bo jest już to oklepane) i głosy młodych osób. Jednej dziewczyny i chyba dwóch chłopaków. Myślę sobie, niezła akcja, tam policjant węszy, a Ci na luzaku palą i jeszcze robią imprezę w aucie. No ale, jako porządny obywatel ulicy, nic nie mówię, wyrzucam śmieci i wracam do mieszkania. Węszący gdzieś zniknął, a mi się nie chce czekać na rozwój sytuacji, bo zimno, więc zamykam drzwi i zasuwam po schodach do siebie. Mijam sąsiada, który szybkim tempem właśnie schodzi. Sąsiad ów mieszka obok mnie i zazwyczaj się do mnie nie odzywa. Tym razem jednak zadaje konkretne pytanie. – Dzień dobry, sąsiad. Ktoś naskarżył na mnie, że trzymam paliwo w garażu. Nie wie sąsiad, kto to mógł być? Lekko zaskoczony, odpowiadam, że nie, nie wiem i szybko znikam z klatki schodowej, zamykając drzwi wejściowe mieszkania, zastawiając się, czy przypadkiem sąsiad nie podejrzewa mnie, skoro akurat mi zadał to pytanie.

W mieszkaniu opowiadam o tym O., z którą stwierdzamy, że najwidoczniej przysłany został oddział z policjantem węszącym różnego rodzaju paliwa, bo gdyby był wysłany odział do wywąchiwania zielska, to na pewno by wyczuli charakterystyczny zapach, gdyż rozchodził się na dość dużym obszarze...

Trzeciej nocy miałem sen. Wyszedłem z wieży. Rozejrzałem się. Wokoło widziałem szalejące fale stalowo-sinego oceanu. Ani skrawka lądu, tylko ta wieża. Spojrzałem wyżej i zobaczyłem jak rozbłyskujące ciemne niebo otwiera się przez moment ukazując demoniczną postać. Wyglądała jak ogromna ośmiornica, tyle, że zamiast tułowia było coś co przypominało ludzki mózg. Jej macki falowały, unosiły się tuż nad wodną otchłanią, a wokół nich rozbłyskały ładunki elektryczne. Ta manifestacja Ziemi była pełna gniewu, wręcz nienawistna. Znikła praktycznie od razu, gdy tylko ją zauważyłem. Fale przybrały na mocy, były olbrzymie, wywołując we mnie przerażenie. Skierowałem wzrok w otwarte wejście wieży, klapa w podłodze otworzyła się, a z niej zaczęła wychodzić resztka ocaleńców. Tylko kilku, reszta już nie zdążyła. Znowu rozbłysło, zza sylwetki wieży nadciągała ogromna, czarna fala. Zasłaniała niebo. Nie ostrzegłem ocalałych, gdyż nie miało to żadnego sensu. Zniknęliśmy pod wodą i zaczęliśmy płynąć w stronę szczeliny, która się nagle pojawiła. Wiedzieliśmy, że nas to nie uratuje jednakże wszyscy po kolei w niej znikaliśmy. Ostatni byłem ja. Kątem oka zauważyłem czerwony ogon ryby. Nie byłem pewien, czy to symbol naszego „przejścia”, czy może jednak symbol tego, że od teraz na Ziemi nastała era ryb. Obudziłem się. Przez długi czas nie mogłem zatrzeć tej wizji, mimo, że wykonywałem codzienne zajęcia ten obraz trwał we mnie. Gdy w końcu znikł wciąż czułem dotyk strachu.

Pogrzeb. Był człowiek, nie ma człowieka. Widać dość lubiany, gdyż dużo ludzi, nawet orkiestra grała i wozy strażackie wyły. Chyba niezbyt religijny, bo ksiądz podczas mowy zaczął opowiadać, jak ważna jest msza i modlitwa, najlepiej dużo mszy. Były przykłady historyczne, gdzie ludzie zamawiali je dla zmarłych. Od mszy trzydziestu, po dwie msze tygodniowo przez cały rok (jakiś mnich mnichowi obiecał). Mówił co się dzieje, gdy o tych mszach się zapomni (przychodzą zmarli i marudzą), a także jak ogromne i wspaniałe mają właściwości zbawienne. Najbardziej zapadła mi w pamięci historia artysty, który malował bezeceństwa, a msza sprawiła, że zostało mu to wybaczone. Zaś w mojej głowie, jak to w mojej głowie, powstała scena, gdy malarz przychodzi do Boga, a ten grzmi: – Gołe cyce się malowało! – Ale Boże, przecież sam je stworzyłeś. – Ale miałem zamknięte oczy! – Boże, ja tylko chciałem oddać ich piękno, ten boski cud. – Nie zamydlaj mi tu oczu, gołe cyce malowałeś! – Dobrze, już dobrze, mszę zamówię, zamaluję. – Mszę tak, zamalowywać nie musisz, konfiskuję.

Powstała też wersja feministyczna. – Gołe cyce, brawo! – Dziękuję Pani Bogi. A msza? – Odwołana.