Ta sytuacja wydarzyła się już jakiś czas temu, ale była na tyle absurdalna, że postanowiłem ją zapisać.
Któregoś tam dnia wyszedłem z mieszkania, bo czasem wyjść trzeba, w tym wypadku trzeba było wyrzucić śmieci. Wychodzę więc, na chodniku stoi radiowóz, a przy nim policjant. Drugi policjant natomiast stoi przy moim budynku i go obwąchuje. Konkretnie drzwi garażów, które są wbudowane w bok budynku. Obwąchujący woła do pilnującego radiowozu. – Tak, wyraźnie czuć! W tym czasie docieram do śmietników. Wzdłuż nich stoją zaparkowane samochody. W powietrzu czuć zapach ganji, zwanej też canabis. Czyli po prostu śmierdzi trawą. Z jednego z samochodów wydobywają się dźwięki muzyki (nie będę kłamał, że było to rege, bo jest już to oklepane) i głosy młodych osób. Jednej dziewczyny i chyba dwóch chłopaków. Myślę sobie, niezła akcja, tam policjant węszy, a Ci na luzaku palą i jeszcze robią imprezę w aucie. No ale, jako porządny obywatel ulicy, nic nie mówię, wyrzucam śmieci i wracam do mieszkania. Węszący gdzieś zniknął, a mi się nie chce czekać na rozwój sytuacji, bo zimno, więc zamykam drzwi i zasuwam po schodach do siebie. Mijam sąsiada, który szybkim tempem właśnie schodzi. Sąsiad ów mieszka obok mnie i zazwyczaj się do mnie nie odzywa. Tym razem jednak zadaje konkretne pytanie. – Dzień dobry, sąsiad. Ktoś naskarżył na mnie, że trzymam paliwo w garażu. Nie wie sąsiad, kto to mógł być? Lekko zaskoczony, odpowiadam, że nie, nie wiem i szybko znikam z klatki schodowej, zamykając drzwi wejściowe mieszkania, zastawiając się, czy przypadkiem sąsiad nie podejrzewa mnie, skoro akurat mi zadał to pytanie.
W mieszkaniu opowiadam o tym O., z którą stwierdzamy, że najwidoczniej przysłany został oddział z policjantem węszącym różnego rodzaju paliwa, bo gdyby był wysłany odział do wywąchiwania zielska, to na pewno by wyczuli charakterystyczny zapach, gdyż rozchodził się na dość dużym obszarze...